Chciałbym ją znowu zobaczyć. Chodziła mi po głowie cały dzień, i byłem z tej przyczyny tak rozkojarzony, że nie nawet nie sięgnąłem po mój ukochany, biały zeszyt...
Ech, ciężkie jest życie artysty.
Dzień minął normalnie. Zdecydowanie ZA BARDZO normalnie. Nie lubię normalnych dni. Robię to, co każdy normalny człowiek. Jem, oddycham, zajmuję się zwierzętami... To, co robiłby każdy normalny człowiek. Tyle że, ja nie jestem normalnym człowiekiem. Jestem przecież Artystą przez duże A!
Tak więc, ten dzień był strasznie nudny. Nawet śnieg zaczął topnieć w szaleńczym tempie, co bardzo mnie niepokoiło. Brak śniegu jednoznacznie wskazywał na brak zimowej inspiracji.
Właśnie tego wieczoru wpadłem na szalony pomysł, którego zadaniem miało być uczynienie chociaż jutrzejszego dnia ciekawszym.
Postanowiłem pojechać do miasta.
W nocy, co tu rzec, było normalnie. Wyjątkowo nie miałem snów, co bardzo mnie przygnębiło, bo bardzo chciałbym, żeby przyśniła mi się ta piękna osóbka... Podejrzewałem jednak, że zaspokoiłoby to moją ciekawość na tyle, że odwołałbym swoją podróż.
Tak więc, sobotniego poranka, gdy słońce nie zdążyło jeszcze wyjść zza horyzontu, spakowałem niezbędne rzeczy na cały dzień i pojechałem rowerem na stację kolejową znajdującą się kilka kilometrów od mojego domu.
Stacja kolejowa była dość opuszczonym miejscem, ale przynajmniej bilety jeszcze sprzedawali. Czekałem tylko kilka minut, widocznie poszczęściło mi się. Nadjechał czerwony (a przynajmniej kiedyś na pewno był czerwony) pociąg, miał tylko cztery wagony. Wsiadłem do jednego z nich i postanowiłem przespać czas, aż dotrzemy do Krakowa.
<^>
Właśnie wysiadam z pociągu. Wieje lekki, zimowy wiatr. Dawno nie byłem w mieście, prawie zapomniałem, jak to jest.
Kraków jest chyba jedynym widzianym przeze mnie miastem, które swoją strukturą i swoim klimatem zachęca mnie do pisania wierszy. Cały rynek, cały... Ogółem wszystkie budynki mają w sobie coś niezwykłego, zachęcającego. A jednocześnie tajemniczego i interesującego.
Przechodzę ulicą Lubicza, po prawej mijam biały urząd pocztowy - białe ściany, bo pomalowane i biały, zaśnieżony dach. Skręcam w ulicę Westerplatte, a następnie przechodzę przez zaśnieżony park. Duży, jasny budynek - to on mnie tutaj przyciągnął. Widoczny jeszcze z tej pierwszej ulicy, wysoki teatr imienia Juliusza Słowackiego. Wyobrażam sobie to miejsce kilkadziesiąt lat temu, majestatyczne, a ja, w kapeluszu na głowie wchodzę do środka jak władca całego świata.
Nie zostałem tam długo i, szczerze powiedziawszy, nie miałem pojęcia, w którą stronę idę. Idąc jednak, przechodziłem obok starych, ale jasnych budynków kamienicy.
Zawsze wiedziałem, że Kraków to nie zwykłe miasto. Gdy byłem młodszy, przyjeżdżałem tu z rodzicami. Kraków to zupełnie inny wymiar, do którego wchodząc, zapominasz o rzeczywistości.
Doszedłem do skrzyżowania, tuż obok mnie była biblioteka. Skręciłem za nią w prawo i szedłem dalej.
Właściwie, kręciłem się bez sensu, trochę pogubiony, aż dotarłem do rynku głównego. Oczywiście, że nikogo nie pytałem o drogę. Przecież jestem mężczyzną, i w dodatku artystą. Mężczyźni nie pytają o drogę, bo to za mało męskie. Artyści nie pytają o drogę, bo nie mają celu. W końcu, to artyści.
Po mojej lewej - Bazylika Mariacka. Po prawej - sukiennice z dużą ilością straganów i pamiątek. Osobiście bardzo lubię takie małe, kolorowe zabaweczki, jakich na tego typu straganach jest mnóstwo. Z przyjemnością przyglądałem się im, a niektóre wydawały nawet ciche odgłosy, gdy się je dotknęło. Kilka było ruchomych. Bardzo zabawne. Ciekawe, że tacy szarzy ludzie jednak potrafią wymyślać ładne rzeczy.
I w tej właśnie chwili, obmacując małego, zielonego ptaszka z drewna, kilka metrów dalej mignęły ciemne włosy. Jakoś tak odruchowo spojrzałem w tamtym kierunku. Rzuciłem ptaszka na stolik i zacząłem biec. Jak nie trudno się domyślić, ona zaczęła uciekać.
Czy ja oszalałem?
Tak, to było pytanie retoryczne. W sumie, chyba sam znam odpowiedź.
W każdym razie, biegłem za tą dziewczyną. I z całej swojej woli próbowałem ją dogonić, bo wiedziałem, gdzie ją już widziałem. Budziło to jednak we mnie tak mieszane uczucia, że po prostu musiałem zobaczyć się z nią z bliska.
<^>
Nie wiem, dlaczego biegłam. Perspektywa spotkania go, dziwnym trafem, nie budziła we mnie entuzjazmu. Przecież, mimo wszystko, był dla mnie obcy. A to, że raz się pocałowaliśmy... Nie, nawet nie można tego nazwać pocałunkiem. Jestem artystką, a nie jakąś dziwką.
Chciałam wsiąść do autobusu, ale mi uciekł. Zaklęłam pod nosem. Moja podświadomość wyraźnie dawała mi do zrozumienia, że postępuję całkowicie bezsensownie. Zupełnie bez potrzeby, ja o tym wiedziałam. Jestem kobietą.
Znam Kraków jak własną kieszeń. Tutaj się urodziłam, tutaj spędziłam całe swoje życie, tutaj tworzyłam. I to miasto było najlepszym, jeśli chodzi o miejsca, w których mogłabym rozwijać swój talent. Namalowałam już większość znanych zabytków, wiele kamienic i miejsca, które nawet nie istnieją. Czy raczej, które istnieją w mojej wyobraźni. A moja wyobraźnia tworzyła miejsca tak niesamowite, że po prostu nie da się ich ogarnąć samym wzrokiem. Moje dzieła przenikały duszę. Takie było ich zadanie. Przecież jestem artystką.
Bardzo dobrze wiedziałam, jak biec w taki sposób, by zgubić tego chłopaka. Mimo to, było mi trochę wstyd tak uciekać. Mimo wszystko, to chyba mnie trzeba było obarczyć odpowiedzialnością za wybryki naszych wyobraźni przedostatniej nocy. To ja się odezwałam, ja poprosiłam, by się położył obok mnie. Może, w głębi duszy, miałam przeczucie, że jego istnienie jest prawdziwe, ale starałam się przekonać swój umysł, że to tylko wytwór mojej wyobraźni. By nie mieć wyrzutów sumienia. Jako wrażliwej artystki i kobiety, moje sumienie wykształciło się chyba aż za dobrze.
I tak oto biegnę przed siebie, uciekając przed moimi marzeniami, które niedługo później i tak zniknęły. Zostawiłam je w labiryncie uliczek prowadzących do mojego domu.
<^>
I wtedy zadałem sobie takie bardzo konkretne pytanie...
GDZIE JA, DO CHOLERY, JESTEM?!
Może i jestem artystą, ale w tej chwili to ja po prostu nie miałem najmniejszego powodu do zachowania optymizmu. Zgubiłem swój sen, nie wiedziałem, gdzie jestem, moja wena jeszcze nie powróciła, a ,co najgorsze, byłem GŁODNY!
Tak więc, brnąłem przed siebie, absolutnie nie wiedząc, gdzie idę. Właściwie, miałem nadzieję, że jednak znajdę tą dziewczynę. Była to złudna nadzieja. Jej nie bałbym się spytać o drogę... Chociażby po to, by mogła mi odpowiedzieć. By mogła odezwać się do mnie chociaż przez chwilę. Wskazać, gdzie mam iść. Pokazać drogę do swojego serca...
Durny, głupi marzycielu. Ta dziewczyna nie chce cię znać. Jak tobie, śmiertelny człowieku o nieśmiertelnej sztuce, może być dane spotkać się drugi raz z aniołem, chociaż nasze ścieżki przez chwilę się przetarły...
Zamknij się, idioto. Poznałeś miłość swojego życia. Błagam cię, nie spierdol tego.
Byłem naprawdę wściekły, że dałem jej uciec. Czemu uciekała? Bała się mnie? Dlaczego? Wstydziła się? Czego?
Oparłem się o jakąś bramę i prawie dostałem zawału, gdy wielki, czarny pies rzucił się na mnie od tyłu. Odskoczyłem. Pies został, na szczęście, po drugiej stronie. Jakoś nigdy nie dogaduję się z czworonogami.
- Dobra, już nie uciekam - usłyszałem głos. Odwróciłem się. Stała kilka kroków przede mną, nieśmiało unikając mojego spojrzenia. Długie, ciemne włosy zasłaniały jej twarz, ale gdy podniosła głowę, zobaczyłem piękne oczy przywołujące na myśl morskie oko w górach. Tak samo głębokie, piękne i budzące uczucie, że do szczęścia wystarczy tylko para tych oczu.
Odetchnąłem. Nasze spojrzenia przez ułamek sekundy się spotkały. Zobaczyłem, że dziewczyna się rumieni. Boże, jaka ona piękna...
- Jak masz na imię? - spytała nieśmiało, próbując najwyraźniej jakoś zacząć rozmowę.
- Czy imiona mają jakieś znaczenie?
Uśmiechnęła się. Boże, mógłbym oglądać ten uśmiech bez przerwy...
- Jesteś artystą, prawda?
Podeszła do mnie. Była taka drobna, miałem uczucie, że powinienem z całej siły ją ochraniać, że tego potrzebuje. Była niższa ode mnie o głowę, jeśli nie więcej, ale raczej nie była ode mnie młodsza.
- Jestem - potwierdziłem.
- Ja też - powiedziała, uśmiechając się. - Chodź, przespacerujemy się.
Chwyciła mnie za rękę i pobiegła przed siebie, ciągnąc mnie za sobą.
- Znam tutaj każdą uliczkę, Kraków jest naprawdę ładny! Chodź, pokażę ci!
Budynki, które mijaliśmy, pobudzały mój zmysł artystyczny. Ona najwyraźniej o tym wiedziała. Przecież była artystką. Artyści potrafią się ze sobą porozumieć nawet bez słów. Są jak inna rasa, komunikująca się mocą gestów i błysku w oczach. A ta artystka miała błysk w oczach wyjątkowo zachwycający...
- Mieszkam niedaleko stąd - stwierdziła nagle, gdy zwiedzaliśmy starą, szarą kamienicę. Właściwie, ta kamienica szczególnie mnie zachwyciła. Z pozoru zwykła, niczym nie wyróżniająca się - ot, nudne, szare miejsce. Ale gdy przyjrzałem się dokładniej imponującym rzygaczom, ozdobom dachów, dostrzegłem niezwykły przejaw artystycznego geniuszu. Rzeźby, chociaż szare, wyglądały jak żywe. Gdyby pomalować płaskorzeźby roślin, wyglądałoby to, jakby były prawdziwe. Jednak prawdziwe miasta nie są takie stare, jak mi się wydawało.
Szliśmy dalej, spokojnie, chociaż dziewczyna co chwilę radośnie podskakiwała, wskazując z zaangażowaniem co piękniejsze budynki. Ostatecznie nie mogłem się powstrzymać, żeby nie kupić jej porcji lodów. Bardzo dużej porcji lodów. Sam rzadko jadam takie rzeczy, ale dałem się skusić. Okazało się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.
Jedyne, co mi się tutaj nie podobało, to to, że w ciągu dnia cały śnieg zdążył stopnieć.
W każdym razie, dzień ten minął zdecydowanie za szybko. Nim się obejrzałem, było już ciemno i musiałem wracać do domu. Mój rower zostawiony za stacją kolejową niedaleko mojego domu pewnie już dawno zamarzł.
Z bólem serc pożegnaliśmy się i odniosłem całkiem miłe wrażenie, że na pewno jeszcze kiedyś się spotkamy. Na sam koniec pocałowała mnie szybko w usta. Był to bardzo zaskakujący gest, ale według mnie bardzo miły. A potem znikła między blokami.
Ech, stary, głupi artysto.
Nie wiesz, jak się nazywa. Nie wiesz, gdzie dokładnie mieszka. Nie masz jej numeru. Idioto!
Jakiś czas później wracałem do domu. Gdy wysiadłem, światło na stacji oświetliło las wokół. Śniegu już nie było, ale trawa była zielona. Spojrzałem na nią i błysk, gdy trawą poruszył wiatr, przypominał mi błysk w oczach mojej artystki.
Już chyba wiem, dlaczego trawa jest zielona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz